piątek, 22 czerwca 2018

Więźniowie rosyjscy w KL Stutthof

Nikołaj Kuzniecow - Marsz Śmierci

W dniu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, 22 czerwca 1941 r. aresztowani zostali sowieccy marynarze ze stacjonujących w Gdańsku i Gdyni statków, a 38-osobowa załoga statku „Magnitogorsk” została skierowana do obozu Stutthof wraz z kapitanem Dalkiem, który opisał pobyt załogi statku w obozie Stutthof:

22 czerwca 1941 r. o godz. 3 w nocy załoga statku „Magnitogorsk” została aresztowana przez gestapowców i w przeciągu 15 minut siłą wypędzona ze statku. O świcie wszystkich 33 ludzi załadowano na samochody i pod silną eskortą żołnierzy SS z automatami i ręcznymi granatami, wywieziono do obozu koncentracyjnego Stutthof. […] Przybyłych marynarzy z „Magnitogorska” natychmiast przebrano w brudną aresztancką odzież, uprzednio zabrawszy wszystkie osobiste rzeczy i ubrania. Internowani marynarze, wbrew międzynarodowemu prawu, znaleźli się w warunkach więźniów obozu koncentracyjnego i poddani zostali wszystkim okropnościom hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. Żywili bardzo kiepsko - z rana szałwia i kawałek chleba buraczanego, na obiad miska rzadkiej zupy z brukwi i to samo na kolację, oto i wszystko. Był surowy zakaz palenia tytoniu, za naruszenie go - bicie przed szeregiem. Dla kary chłosty była specjalna drewniana „kobyła” [nazywana tez „kozłem”], na której odbywały się egzekucje. Polacy i Żydzi, którzy wcześniej zostali przywiezieni do obozu niż marynarze, byli na tyle słabi, że często podczas apelu padali w szeregu. To powodowało jeszcze większe bicie batem, tak, że niekiedy dwoje ludzi podtrzymywało słabego, ażeby nie upadł i nie był poddany biciu. Marynarze dopiero co przybywszy ze statku trzymali się jeszcze i ważne to, że załoga statku nie rozpadła się, a pozostała jednolitym kolektywem, jaki był na statku, na czele z kapitanem. Początkowo marynarzy zapędzili do roboty w lesie, karczować pnie. To była bardzo ciężka praca, ale marynarze byli zadowoleni, chociażby dlatego, że na kilka godzin zostali wyrwani z okropnego obozu, do lasu. Ale wkrótce marynarzy przenieśli do budowy szosy koło obozu. I oto tutaj miał miejsce incydent, z powodu którego cała drużyna marynarzy została poddana jeszcze większym represjom. W obozie istniała tzw. wagen-kolonna, t.j. do dużego wozu zaprzęgali ludzi, głównie Żydów i Polaków-księży, załadowywali wóz kamieniami zupełnie pełny, na górze siadali strażnicy esesmani i ludzie ciągnęli to wszystko na budowę drogi. Starszym, w sensie kierownictwa tej grupy. tzw. kapo, wyznaczony był Niemiec-kryminalista. Ciągnąć wóz musieli po piasku. Ludzie nadrywali się, padali, a nadzorca, Niemiec-kryminalista, pragnąc wysłużyć się przed esesowcami, bił upadających pałką, kiedy kolumna wyrównała się z sowieckimi marynarzami, jeden staruszek, zaprzęgnięty do wozu, upadł, kryminalista zaczął go bić pałką. Rozlegały się tylko jęki. Staruszek próbował podnieść się, ale upadał znowu. Wszyscy marynarze oburzyli się, bił to nie esesowiec, a taki sam więzień, tylko, że Niemiec-kryminalista. Radiotelegrafista Stasow, znając trochę język niemiecki, nie wytrzymał. Podskoczył do Niemca, wyrwał mu pałkę i chwytając go za kołnierz, uprzedził, że jeżeli on będzie bił dalej starców, to na pewno na zdrowie mu nie wyjdzie, Niemiec kapo od razu pobiegł do obozowego kierownictwa i poskarżył się, że Rosjanie mieszają się do jego „wychowawczej” pracy i widocznie opowiedział o wydarzeniu. Rezultat był taki, że całą drużynę sowieckich marynarzy natychmiast zdjęto z pracy, wezwali do obozu, zdjęli aresztanckie odzienie i w zamian za nie wydali umundurowanie byłych polskich żołnierzy, mówię byłych, ponieważ całe umundurowanie widocznie było z zabitych i zmarłych polskich żołnierzy i oficerów, porwane, z otworami po kulach, wymazane we krwi. Otrzymałem płaszcz po jakimś oficerze, uszyty w dobrym warsztacie, w Warszawie, z „Nowego Świata”, ale cały porwany, z dwoma dziurami po kulach i cały we krwi. W takim okropnym odzieniu, w czapkach aresztanckich na głowach, w drewniakach na bosych nogach, sowieccy marynarze z „Miagnitogorska” byli przewiezieni do filii obozu koncentracyjnego Stutthof - do kamieniołomów w Grenzdorf. Filia ta służyła do umieszczania w niej karanych w obozie, niewielki obóz, tylko 2 duże baraki, w których nie było nawet prycz, a po prostu była narzucana na pół zgniła słoma, w której gnieździły się miliony wszelkiego rodzaju robactwa. Spać nie można było, ponieważ robactwo rzucało się z taką wściekłością, że ludzie wstawali pogryzieni do krwi. Po męczącej robocie w kamieniołomie, wieczorem, o godz. 21 zamykano ludzi w te okropne baraki i nie wypuszczano z nich do rana, do wyjścia do pracy, ubikacji w barakach nie było i nawet za fizjologicznymi potrzebami nie wypuszczali ludzi z baraków. Brud, robactwo, smród z ekskrementów i głód, stały głód. Stosunek strażników obozu do marynarzy był bestialski, bat nie wychodził z rąk Sturmführerów. Ale oprócz bicia, strażnicy próbowali i moralnie zdusić marynarzy, pewnego razu zmusili marynarzy do przenoszenia dużej góry piachu rękami, każdy musiał podejść do góry piachu i wziąwszy w garść piasek, przenieść go o l0 - 15 m. Ale ani wycieńczająca fizyczna praca w kamieniołomie, ani moralne znęcanie się esesowców, ani głód, nie załamały ducha marynarzy, kolektyw z „Magnitogorska” jaki był na statku, tak i pozostał jedną załogą radzieckiego statku, w ciężkich pracach, kiedy trzeba było przenosić ciężkie kamienie i ogólnie we wszystkich wypadkach , kiedy słabsi nadrywali się, nasi, silniejsi marynarze, palacze Pietrow Wł., Poboin, drugi mechanik Bragin, marynarz Tarasów Was. Przychodzili z pomocą i dość często wykonywali zadanie osłabionego towarzysza. W takich okropnych warunkach załoga „Magnitogorska” przebywała do 1 listopada 1941 r. i potem została przewieziona do twierdzy-więzienia Würzburg w Bawarii, gdzie znajdowały się załogi z innych radzieckich statków. Przybycie naszej załogi do Würzburga zbiegło się z dniem 7 listopada i to rzeczywiście było podwójne święto dla załogi „Magnitogorska”. Wycieńczeni, oberwani, zawszeni, wszyscy w strupach, członkowie załogi „Magnitogorska” spotkali swoich towarzyszy z innych statków, ciepły, przyjacielski stosunek, który jeszcze bardziej podniósł na duchu magnitogorców. W ten sposób wlaliśmy się w ogólny kolektyw marynarzy, i było nas już około 200 ludzi.

Marynarze z „Magnitogorska” nie byli pierwszymi więźniami rosyjskimi osadzonymi w KL Stutthof. Więźniowie rosyjscy odnotowani są w dokumentacji obozowej już w 1939 r. Jednym z nich był kucharz ze statku pływającego pod banderą Estonii, Fedor Karatschow (Karaczow), o numerze 6582. Zwiększony napływ więźniów rosyjskich do KL Stutthof rozpoczął się w 1942 r. Głównym argumentem przy podejmowaniu decyzji o zmianie od stycznia 1942 r. statusu obozu Stutthof była jego rozbudowa w celu przyjęcia około 20 000 sowieckich jeńców wojennych.

Oddzielną grupę stanowili rosyjscy robotnicy przymusowi osadzani w obozie jako więźniowie „wychowawczy” [Erziehung].

Wśród nielicznych pamiątek po więźniach rosyjskich są, znalezione podczas remontów na terenie Muzeum Stutthof, menażki czy fragmenty papierośnic, z rosyjskimi napisami.
(dd,wl)
______________________

Sonderbehandlung / Specjalne traktowanie – Krzysztof Dunin-Wąsowicz

Sonderbehandlung rozpoczęło się w sierpniu 1944r. i trwało do początku listopada tego roku. Najpierw objęło ono około 70 Rosjan, przeważnie inwalidów, przybyłych wprost z obozu jeńców wojennych w Czarnem. Przed śmiercią koczowali trzy dni pod gołym niebem, nie otrzymując żadnego wyżywienia. Resztki ubrania, składającego się z łachmanów, ledwo trzymały się ciała. Wreszcie esesmani okłamali ich mówiąc, że będą wysłani do sanatorium dla inwalidów, co wywołało radość wśród nieszczęśliwych. Usiłowali się umyć i jakoś doprowadzić do porządku. W pobliżu komory gazowej podstawiono dwa wagony III klasy. Jeńcom radzieckim polecono wejść do nich i czekać na dołączenie lokomotywy. Po pewnym czasie do wagonów podeszli esesmani oświadczając, że trzeba jeszcze poczekać na lokomotywę. Ofiary bez oporu udały się do tzw. poczekalni, celem spożycia kolacji. „Poczekalnia” okazała się komorą gazową. Zatrzaśnięto żelazne drzwi, wpuszczono gaz. (Krzysztof Dunin-Wąsowicz)

Sonderbehandlung – relacja Aldo Coradello, więzień nr 41380

Niemieckie okrucieństwa w Obozie Koncentracyjnym Stutthof. Zagazowanie około 50-60 rosyjskich inwalidów wojennych.
            
Gdy byłem jak zwykle włóczony w Stutthofie przez wszystkie wstępne udręczenia, zobaczyłem na małym placu, tak zwanej odwszalni obozu, 50-60 uwięzionych rosyjskich inwalidów wojennych. Większość z nich miała amputowaną nogę, a byli i tacy, którzy utracili obie nogi i którzy z wielkim trudem poruszali się na kulach. Innym znowu brakowało ramienia, jeszcze inni nie mieli oczu. Tylko jedno mieli wszyscy wspólne: byli wygłodzeni do najwyższego stopnia i ich „ubranie”, które składało się z nieokreślonych łachmanów, wisiało na ciele jak szmata. Butów w ścisłym tego słowa znaczeniu nie posiadał żaden. Większość była boso i miała popuchnięte i poranione stopy. Byli tak słabi, że ledwo trzymali się na nogach, szkielety ludzkie bliższe śmierci niż życia… Starsi więźniowie zatrudnieni przy odwszeniu i przyjmowaniu nowoprzybyłych, opowiadali mi, że ci inwalidzi pochodzą przeważnie z obozu jeńców wojennych w Hammerstein. Koczowali już tu przez trzy tygodnie pod gołym niebem, bez żadnego zaprowiantowania i dostawali tylko ukradkiem trochę wody i jedzenia od innych więźniów, którzy sobie od ust odejmowali, żeby im to dać. Komendantura obozu była najwidoczniej niechętnie ustosunkowana do przyjęcia radzieckich inwalidów. Uważała, że jest to tylko balast, który w zamian za żywność nie może dać żadnej pracy. Po prostu przeznaczeni byli na wymarcie.
            
My, nowoprzybyli więźniowie musieliśmy czekać na załatwienie formalności przyjęcia od 10-tej rano do 6-tej po południu w żarzącym słońcu. Dokoła naszej grupy spacerowali sobie: Komendant obozu Obersturmbahnfuhrer Hoppe i pierwsi Schutzhaftlagerfuhrer Mayer i Rapportfuhrer Chemnitz. Z ich rozmów mogłem dokładnie wywnioskować, że byli zajęci zagadnieniem radzieckich inwalidów wojennych. Chemnitz powiedział, że najprościej byłoby usunąć tę „rosyjską hołotę”. Podkreślił te słowa spojrzeniem, rzuconym w stronę krematorium. Oczywiście wiedziałem od razu co to miało znaczyć…
            
…Po obiedzie udali się Chemnitz i Liedtke do inwalidów sowieckich i oświadczyli im, że będą stąd odesłani do sanatorium dla rannych, gdzie im będzie na pewno bardzo dobrze. Uśmiechali się przy tym z właściwym sobie cynizmem. Widziałem, jak ci nieszczęśliwi ucieszyli się, że po tylu mękach nareszcie traktowani będą po ludzku. Tak, jak im się to należało, jako jeńcom wojennym, a do tego jeszcze inwalidom. W odrobinie wody, jaką jeszcze rozporządzali starali się umyć i doprowadzali siebie do porządku, żeby jako tako wyglądać, spiesząc się przy tym bardzo. Nigdy nie zapomnę tego widoku, jak jeden z nich usiłował kawałkiem stłuczonego szkła zgolić brodę swemu koledze, który był pozbawiony rąk. Nie mieli ani mydła, ani pędzla ani noża. Jakże boleśnie komiczną była ta scena: nieszczęśliwi spieszyli się tak bardzo, żeby się przygotować do odjazdu do sanatorium. Istotnie niedługo potem wywieziono ich, ale nie przez główną bramę obozu, tylko przez boczną furtkę na prawo od SS-owskich warsztatów szewskich. Furtę, przez którą codziennie wywożono z obozu i ze szpitala trupy zmarłych więźniów do krematorium. Było to owo odtransportowywanie na „tyły”, o którym mówił Chemtniz, potwierdzone wieczorem przez Kapo Franca Brunnera z warsztatów szewskich. Dla nas, więźniów mających doświadczenie obozowe było jasne, że ci wywiezieni ludzie, już w najbliższych godzinach będą zamordowani w jakiś okrutny sposób.
            
…Gdy tak siedziałem z dawnymi towarzyszami z bloku, zjawili się nagle więźniowie Wilhelm Patsch i Franciszek Knitter, obaj zawodowi przestępcy z zielonym trójkątem. W Stutthofie piastowali oni wysokie stanowiska: Patsch był Kapo krematorium, a jego prawą ręką Knitter zatrudniony również w oczyszczaniu obozu. Tego wieczora obaj byli bardzo pijani. Dowiedziałem się od nich pewnych szczegółów z dzisiejszej roboty w krematorium…  Dowiedziałem się wówczas od nich, że inwalidzi sowieccy około 6-tej godziny po południu zostali zamordowani w komorze gazowej. Żeby zapobiec możliwości jakiegoś wypadku SS zaaranżowało specjalne przedstawienie. Krematorium miało proste połączenie z dojazdową kolejką Stutthof-Gdańsk. Tego dnia po południu w pobliżu krematorium stały dwa wagony trzeciej klasy. Jeńcom sowieckim polecono zająć tam miejsca. Przekonani, że chcą z nimi postąpić jak najlepiej, rozlokowali się w tych wagonach. Mniej więcej w pół godziny potem weszli nagle Chemnitz, Liedtke i Mayer, głośno narzekając na maszynistę, który okazał się niepunktualnym, a przecież powinien już być w drodze z transportem. Potem oznajmiono jeńcom, że lokomotywa dopiero za godzinę będzie gotowa do drogi, więc mogą jeszcze zjeść kolację. Wszyscy musieli zatem z powrotem wysiąść i zaprowadzono ich do „poczekalni”. Skoro tylko znaleźli się w tym wskazanym przez Chemnitza pomieszczeniu, zatrzaśnięto za nimi żelazne drzwi i w tej samej chwili zaczęto wpuszczać gaz do komory górnym otworem. Sposób ten bywał często stosowany przez Chemnitza i jego wspólników przy gazowaniu Żydów. Oryginalnością tego pomysłu niejednokrotnie chełpili się między sobą. Przy zagazowaniu obecna była cała komendantura obozu. Po dobrej godzinie drzwi zostały otwarte, trupy wyniesiono i rzucono przed piecem krematoryjnym. Każde ciało rozebrano do naga, a odzież poskładano na kupę, z tym, że następnego dnia będzie zabrana do magazynu odzieżowego i użyta dla innych więźniów. Każdy zmarły był jeszcze raz zrewidowany w poszukiwaniu pierścionków i złotych zębów, o ile je znaleziono wyłamywano je ze szczęk specjalnym żelaznym przyrządem, po czym trup dostawał znaczek „zbadany przez dentystę”. Patsch i Knitter opowiadali, że spalenie zwłok inwalidów odbyło się bardzo prędko, chciano bowiem zachować w tajemnicy i użyto do tego celu oleju i benzyny, którymi obficie polewano ciała. Piec mieścił w sobie normalnie 13 trupów i spalanie trwało mniej więcej 80-100 minut. Ponieważ jednak trupy inwalidów były bardzo wychudzone, można je było wsunąć po 15 do pieca naraz. Około północy ostatni raz napełniono piec trupami, obficie oblanymi benzyną…

Przykłady traktowania więźniów rosyjskich w KL Stutthof
·       …Przez cały 1943 i 1944 rok w Stutthofie wykonywano wyroki śmierci również na więźniach rosyjskich. Od dnia 6 maja do 18 października 1943 roku rozstrzelano 7 Rosjan, prawdopodobnie jeńców wojennych, za działalność w ruchu oporu. W marcu 1944 roku stracono łącznie 16 oficerów radzieckich. Wśród rozstrzelanych 15 marca 6 oficerów znajdowała się jedna kobieta. Według relacji więźniów straceni zostali strzałem w potylicę w pomieszczeniu krematoryjnym. Podczas tej egzekucji obecny był komendant obozu Pauł Werner Hoppe, Teodor Meyer i dr Otto Heidl… („Stutthof” – monografia).
·       …Opowiadania więźniów rosyjskich były jeszcze bardziej straszliwsze do wysłuchiwania. Rzeczowo i spokojnie podawali: - W transporcie, w którym tutaj przybyłem było nas 200, 300, 400 lub 500, a teraz pozostało nas3, 4, 7 i 8. Przybylismy w 1942 r., wiosną wiosną 1943 i latem 1943 r. Przecietny okres życia więźnia rosyjskiego w obozie nie przekraczał trzech miesięcy. W zimie, gdygdy mróz uniemożliwiał roboty poza obozem, SS-mani zmuszali jeńców do maszerowania wokoło placu obozowego i śpiewania. Maszerować musieli bez butów, tylko drewniakach przez cały dzień, a czasem nawet i w nocy do upadłego. Tym, którzy padli pozwolono leżeć, a silny mróz miłosiernie dokonywał reszty…  (Martin Nielsen „Raport ze Stutthofu”, s. 99-100).

______________________

Obywatele ZSRR w KL Stutthof

…Podobna trudność jak przy ocenie liczebności więźniów narodowości polskiej występuje w odniesieniu do narodów ZSRR. Poza Litwinami, Łotyszami i Estończykami, a więc obywatelami tych krajów, które w sierpniu 1940 r. przystąpiły do federacji ZSRR, wszystkie pozostałe narodowości zamieszkujące jej terytorium oznaczano z reguły literą R (Russe, Rosjanin), wskazującą nie tyle na narodowość, co na państwo, którego obywatelem był więzień. Nie stało się to jednak obowiązującą zasadą, albowiem wyłączono z niej narodowości z azjatyckiej części ZSRR, jak armeńska, azerbejdżańska, kirgiska, uzbecka, gruzińska, mongolska, mordwińska, kałmucka i inne, nie wyodrębniono natomiast ukraińskiej i białoruskiej, traktowanych w zasadzie łącznie z rosyjską. W Stutthofie więźniowie tych narodowości mieli status jeńców wojennych, przeniesionych do obozu ze stalagów za ucieczki, uprawianie propagandy komunistycznej lub innej działalności skierowanej przeciw Rzeszy. Decydowały również względy rasowe, bo np. Armeńczycy i Kałmucy nie byli uważani przez Niemców za Aryjczyków, podobnie przedstawiciele innych narodów o cechach mongoloidalnych. Tego rodzaju informacje wpisywano do kart personalnych więźniów obok innych danych osobowych. Bato Somiejew, urodzony w Nang, więzień polityczny, zamieszkały w Białymstoku i tam aresztowany, ma w karcie personalnej wpisaną narodowość mongolską (Mongole), a także w rubryce określającej rysopis więźnia: „Typische mongolisches Gesicht".

W księgach ewidencyjnych, a także w innej dokumentacji osobowej zaznaczano sporadycznie obywateli ZSRR z narodowością ukraińską i białoruską, ale wyjątki te dotyczyły transportów wielonarodowych. Przy niektórych widniał dwuczłonowy zapis (np. Pole Weissrusse, Russe Tatare, Russe Kaukasier), którego pierwszy składnik oznaczał kraj pochodzenia, drugi zaś narodowość...”.
Źródło: Marek Orski, „Struktura państwowa i skład narodowościowy obozu koncentracyjnego Stutthof  w latach 1939-1945”. Zeszyty Muzeum Nr 10).


Nikołaj Kuzniecow - Egzekucja (24.12.1944 r. w KL Stutthof powieszono dwóch braci, Rosjan, za próbę ucieczki).







Ekspozycja Muzeum Stutthof

Ekspozycja Muzeum Stutthof

Komora gazowa - stan 1946 r.

Wnętrze komory gazowej 1945 r. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz