sobota, 18 lipca 2015

Zbrodniarze przed sądem – procesy zbrodniarzy obozu koncentracyjnego Stutthof



Procesy zbrodniarzy wojennych toczące się w wielu państwach Europy i Stanów Zjednoczonych odbywały się w oparciu o regulacje prawne wydane już w trakcie trwania drugiej wojny światowej. Należały do nich głównie: Deklaracja Narodów Zjednoczonych z 13 stycznia 1942r., Deklaracja Moskiewska z 30 października 1943r., Umowa Jałtańska z 11 lutego 1945r. oraz po zakończeniu wojny, m.in. umowa poczdamska z 2 sierpnia 1945r. i porozumienie londyńskie z 8 sierpnia 1945r.


 Zasady ekstradycji zbrodniarzy do krajów, w których popełniono przestępstwa wojenne, ustaliła Deklaracja Moskiewska podpisana przez przywódców Trzech Wielkich Mocarstw: Winstona Churchilla, Franklina Delano Roosvelta i Józefa Stalina. Stwierdzała ona, co następuje:

„W chwili zawarcia jakiegokolwiek rozejmu z jakimkolwiek rządem, który będzie wówczas w Niemczech, ci niemieccy oficerowie i żołnierze, którzy są odpowiedzialni lub brali udział w okrucieństwach, masakrach i egzekucjach zostaną wydani państwom, w których dopuścili się swoich ohydnych zbrodni, w celu osądzenia i ukarania zgodnie z prawem tych państw i ich wolnych rządów. Jak najbardziej szczegółowe listy (zbrodniarzy) będą dostarczone przez te państwa, ze szczególnym uwzględnieniem okupowanych terenów ZSRR, Polski, Czechosłowacji, Jugosławii, Grecji z Kretą i innymi wyspami, Norwegii, Danii, Holandii, Belgii, Luksemburga, Francji i Włoch”.


Spośród około 2200 esesmanów pełniących służbę w obozie koncentracyjnym Stutthof oraz wielu więźniów funkcyjnych, którzy często w obozie dokonywali straszliwych zbrodni, po wojnie gdziekolwiek przed sądami postawiono około 100 osób.


Pierwszy komendant KL Stutthof, Max Pauly, który we wrześniu 1942r. został w ramach awansu mianowany komendantem obozu koncentracyjnego Neuengamme koło Hamburga, od 18 marca do 3 maja 1946r., był sądzony w Hamburgu przez Brytyjski Trybunał Wojenny, razem   z innymi członkami załogi KL Neuengamme. Przedmiotem rozprawy była wyłącznie jego działalność na stanowisku komendanta KL Neuengamme, za którą Trybunał wymierzył mu karę śmierci. Wyrok wykonano 6 października 1946r. w więzieniu w Hammeln pod Hamburgiem.


Drugi komendant KL Stutthof, Paul Werner Hoppe, po zakończeniu wojny przebywał w Holsztynie pod fałszywym nazwiskiem Paula Hansena. Rozpoznano go 29 kwietnia 1946r. w Lubece i aresztowano. Przewieziono go na przesłuchanie do Londynu i osadzono w obozie jenieckim w Sheffield. Hoppe był kilkakrotnie przesłuchiwany przez wojskowe władze brytyjskie i polską komisję śledczą z ramienia emigracyjnego rządu polskiego w Londynie.

Złożony przez władze PRL wniosek ekstradycyjny nie został uwzględniony. Po zakończeniu wstępnego śledztwa został umieszczony w obozie jenieckim w Fallingbostel, z którego zbiegł 9 czerwca 1948r. Ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem w Szwajcarii i Niemczech. Ponownie został rozpoznany w Witten nad rzeką Ruhrą i aresztowany 17 kwietnia 1953r. Postawiono go przed sądem w Bochum, w Niemczech. W 1955r. został skazany na karę 5 lat i 3 miesięcy więzienia.    W procesie rewizyjnym w Bochum w 1957r. karę więzienia podwyższono do 9 lat. Wyszedł z więzienia 1,5 roku przed upływem kary. Zmarł w 1974r.



W Gdańsku odbyły się cztery grupowe procesy zbrodniarzy Stutthofu Pierwszy w dniach od 25 kwietnia do 31 maja 1946r. Przed Specjalnym Sądem Karnym w Gdańsku odbyła się rozprawa podczas której aktem oskarżenia objęto najpierw 13 osób: esesmana Johna Paulsa, nadzorczynie: Wandę Klaff, Gerdę Steinhoff, Elisabeth Becker, Ewę Paradies, Jenny Barkmann oraz więźniów funkcyjnych: Józefa Reitera, Wacława Kozłowskiego, Kazimierza Kowalskiego, Mariana Ziełkowskiego, Aleksego Duzdala, Franciszka Szopińskiego i Tadeusza Kopczyńskiego.

W dniu 25 sierpnia 1945r. w więzieniu karno-śledczym w Gdańsku zmarł na osłabienie serca jeden z oskarżonych, Marian Ziełkowski. O jego śmierci naczelnik więzienia zawiadomił prokuraturę Sądu Okręgowego w Gdańsku dopiero 20 kwietnia 1946r., na kilka dni przed rozpoczęciem procesu. 15 kwietnia 1946r., prokurator SSK w Gdańsku skierował dodatkowy akt oskarżenia przeciwko Ernie Beilhardt, nadzorczyni w KL Stutthof. Poza trzynastoma oskarżonymi sąd rozpatrzył także sprawę dwóch innych osób: sądzonego wcześniej przez SSK, Jana Preissa oraz Jana Breita postawionego w stan oskarżenia przez prokuraturę Sądu Okręgowego w Bydgoszczy, którego sprawę przekazano do rozpoznania przez Specjalny Sąd Karny w Gdańsku.


Wyrok ogłoszono w dniu 31 maja 1946r. o godzinie 20.00.

Kary śmierci otrzymali: John Pauls, Jenny Barkmann, Elisabeth Becker, Ewa Paradies, Gerde Steinhof, Wanda Klaff, Jan Breit, Tadeusz Kopczyński, Wacław Kozłowski, Józef Reiter, Franciszek Szopiński.

Pozostałe wyroki: Erna Beilhardt – 5 lat więzienia, Aleksy Duzdal i Jan Preiss - uniewinnieni.

Skazanych na śmierć powieszono publicznie w dniu 4 lipca 1946r. o godz. 17-ej w Gdańsku na Stolzenbergu (Wysoka Górka). Pętle skazańcom zakładali byli więźniowie KL Stutthof.

W trzech kolejnych procesach, które odbyły się przed Sądem Okręgowym w Gdańsku stanęło 67 oskarżonych: 64 esesmanów i 3 więźniów funkcyjnych. W procesach tych zapadło 12 wyroków śmierci. Tym razem wyroków nie wykonywano już publicznie.

_______________________________________________

Na temat procesu P.W. Hoppe w Zeszytach Muzealnych Nr 9 ukazał się tekst autorstwa Stanisława Kamińskiego. Poniżej publikujemy ten tekst.


Stutthof. Zeszyty Muzeum Nr 9, 1990r. PLISSN 0137-5377


Stanisław Kamiński


SYLWETKA PRZESTĘPCY WOJENNEGO. O PROCESIE PAULA WERNERA HOPPEGO, BYŁEGO KOMENDANTA OBOZU KONCENTRACYJNEGO STUTTHOF


Stutthof, jak wiadomo, był jednym z licznie rozsianych w hitle­rowskiej Rzeszy i w okupowanych krajach obozów koncentracyjnych. Nie największym, lecz obozem dość ciężkim, w którym permanentnie deptano ludzkie prawa; poprzez nieludzko ciężką pracę i wymyślne tor­tury unicestwiano tysiące ludzi. Jakkolwiek historia obozu nie docze­kała się tak pokaźnej literatury, jak historia Oświęcimia, Dachau, Mauthausen-Gusen czy Buchenwaldu, jego dzieje są jednak powszechnie znane. Fakt ten zawdzięczamy dwóm monografiom pióra profesora Krzy­sztofa Dunina-Wąsowicza, byłego więźnia obozu, i dra Mirosława Gliń­skiego oraz kilkunastu pracom wspomnieniowym i artykułom innych autorów. Czas przynosi jednak wyjaśnienia wielu białych plam w dzie­jach kacetów, szereg nowych informacji. Żmudne śledztwa przeciwko kacetowskim, hitlerowskim przestępcom wojennym, procesy sądowe — czasami kończone zaskakującymi wyrokami — wymazują te białe pla­my. Uzupełniają historiografię, dają nową charakterystykę przestępców, mówią o ludzkiej niedoli i bohaterstwie.


W niniejszym artykule omówimy ostatni proces drugiego komen­danta obozu koncentracyjnego Stutthof, Paula Wernera Hoppego. Od­były się ogółem trzy procesy, w tym jeden rewizyjny bez wydania wy­roku. Wszystkie toczyły się przed sądami zachodnioniemieckimi i były typowymi dla tego rodzaju spraw, przy czym dwa zakończyły się ła­godnymi wyrokami. Charakteryzowały się tym, że zachodnioniemieckie władze sądowe nie korzystały z polskich materiałów dowodowych i usług świadków z Polski.

Kim był Paul Werner Hoppe, czym się charakteryzował i co sobą reprezentował jako komendant obozu koncentracyjnego, za jakie prze­stępstwa odpowiadał przed sądem — postaramy się odpowiedzieć w po­niższym artykule.

Paul Werner Hoppe w okresie trwania II wojny światowej dosłużył się stopnia SS-Sturmbannführera; od dnia 31 sierpnia 1942 r. do kwiet­nia 1945 r. pełnił funkcję komendanta obozu koncentracyjnego Stutt­hof1. Jakkolwiek już w czasie wojny alianci dzięki działalności polskiego wywiadu podziemnego mieli wystarczające informacje o zbrodniach i przestępcach ze Stutthofu, nazwisko drugiego komendanta nie znalazło się na liście zbrodni wojennych2.

Dopiero po zakończeniu wojny, dzięki zeznaniom licznych świadków, w przeważającej części byłych więźniów obozu, udało się zebrać dane o działalności Hoppego. Wówczas władze polskie po raz trzeci skierowały wniosek oskarżający do Komisji Zbrodni Wojennych Narodów Zjedno­czonych (United Nation War Crimes Commission), w którym podano dowody przestępstw popełnionych przez niego w stosunku do więźniów3.


Wielu zbrodniarzy ze Stutthofu poniosło zasłużoną karę z rąk sądów polskich lub alianckich. Zasłużoną też karę poniósł pierwszy komendant Stutthofu, a późniejszy komendant obozu koncentracyjnego w Neuengamme, Max Pauly. Odpowiadał za zbrodnie popełnione w tym ostatnim obozie, o przestępstwach w Stutthofie milczano. Lecz i tak ich suma wystarczyła, by wojskowy trybunał brytyjski wydał jednomyślnie spra­wiedliwy wyrok — najwyższy wymiar, kara śmierci. O Paulu Werne­rze Hoppem nie docierały do Polski żadne wieści, ale i jego dosięgła w końcu ręka sprawiedliwości. W 1955r. stanął przed ławą przysięg­łych w Sądzie Krajowym w Bochum, lecz tutaj ręka sprawiedliwości była stosunkowo łagodna, bowiem przestępstwa popełnione przez dru­giego komendanta Stutthofu zostały przez sąd oszacowane na 5 lat i 3 miesiące pozbawienia wolności, przy czym oskarżony odpowiadał za winy popełnione w stosunku do więżniów-Żydów. Był to więc proces niezwykle kadłubowy, nie obejmujący przestępstw popełnionych na więźniach kilku narodowości, którzy przebywali w Stutthofie4.

Wracając do rozprawy, wyrok nie mógł zadowolić prokuratora, ale — o dziwo — nie zadowolił też oskarżonego, który takim obrotem spraw poczuł się wyraźnie skrzywdzony. W rezultacie obaj wnieśli wniosek o rewizję wyroku. Szykował się nowy, ostatni i decydujący proces. Zanim przystąpimy do jego omówienia, warto skreślić kilka słów o na­zistowskiej karierze Hoppego.

Były więzień Stutthofu, uczony i literat litewski Balis Sruoga przy­puszcza, że Hoppe zawdzięczał karierę teściowi, komendantowi obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, Hermanowi Baranowskiemu. Zdaniem Sruogi, zanim Hoppe przybył do Stutthofu, był oficerem lotnictwa. Częstszych wzmianek o komendancie obozu w literaturze niestety nie spotykamy. Czy tak było w istocie?

Paul Werner Hoppe był synem architekta berlińskiego. Urodził się w dniu 28 lutego 1910r. i nie wiadomo, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie przedwczesna śmierć ojca. Zmarł, gdy mały Paul liczył sobie dwa lata życia. Odtąd sierotę wychowywali krewni, a mimo to młody Hoppe miał wszelkie ku temu warunki, by zostać uczciwym człowie­kiem. Wuj bowiem dbał o jego wykształcenie. W 1929r. Hoppe egza­minem dojrzałości zakończył pomyślnie naukę w wyższej szkole real­nej, po czym podjął pracę zarobkową na stanowisku architekta-ogrodnika (Gartenarchitekt). Może właśnie stąd wywodziło się zamiłowanie komendanta do kwiatów, które rosły przed jego wilią w Stutthofie. Wuj w dalszym ciągu nie szczędził pieniędzy na naukę i dzięki temu Hoppe w 1931r. rozpoczął studia ogrodnicze na uniwersytecie berliń­skim. Po pięciu semestrach niestety przerwał studia, wuj bowiem od­mówił dalszego ich finansowania. Powód był jasny — młody student przystąpił do ruchu narodowosocjalistycznego. W1932r. Hoppe był już czynnym członkiem NSDAP, a w rok później wstąpił w szeregi Allgemeine-SS. Rodzina nie mogła pogodzić się z tą decyzją. Po zerwaniu z rodziną przyszły komendant Stutthofu odbył służbę wojskową w jed­nostce SS-Verfügungstruppe w Jüterborg, a potem wstąpił do szkoły junkrów SS w Brunszwiku. W 1938r. rozpoczął karierę oficerską, otrzy­mując stopień SS-Untersturmführera. Macierzystą jednostką był 2. SS-Tottenkopfsturmbann w Lichtenbergu, gdzie znajdował się mały obóz koncentracyjny. Widzimy więc, że z własnej, nieprzymuszonej woli Hoppe rozpoczął karierę w roli kacetowskiego gnębiciela więźniów. W tym roku został przeniesiony do głośnego już Dachau, gdzie piastował stanowisko adiutanta obozu. Odtąd jego kariera potoczyła się gładko, bowiem 1938r. zastał go już w randze SS-Hauptsturmführera. Z dniem 1 października tegoż roku został przydzielony do sztabu „ojca" obozów koncentracyjnych, osławionego SS-Gruppenführera Eickego. Tutaj właś­nie został przygotowany do pracy na Pomorzu Gdańskim, bowiem Eicke polecił SS-Brigadeführerowi, Richardowi Glücksowi utworzenie w Gdańsku specjalnej jednostki SS przeznaczonej do walki z Polakami. Była to znana z tragicznych dni września 1939r. SS-Heimwehr Danzig, walcząca z obrońcami Poczty Polskiej i Westerplatte. W walkach tych brał również udział Paul Werner Hoppe. Po zakończeniu walk wrócił do 3. dywizji SS-Totenkopfverband Eickego. Z tą dywizją odbył kampanię francuską 1940r. Dalej droga wiodła z dywizją do Związku Radzieckiego, gdzie Eicke zginął w walkach na froncie północno-wschod­nim. Niewiele  brakowało, aby podobny los spotkał Hoppego. Na początku 1942r. został ciężko ranny w nogę i wskutek tego zwolniony z Waffen-SS. Przyjechał po wyleczeniu rany do swego teścia do Oranienburga. Tak jak Balis Sruoga, tak i sąd przysięgłych w Bochum stanął na stanowisku, że karierę kacetowską zawdzięczał swemu teścio­wi. Wprawdzie po rekonwalescencji Hoppe starał się o przyjęcie na powrót do Waffen-SS, ale podobno spotkał się z odmową. Czy było to tylko twierdzenie Hoppego, czy istniał w tej kwestii jakiś oficjalny do­kument — sentencja wyroku Sądu Krajowego milczy. Być może zadzia­łały tutaj stosunki teścia, a może był to wpływ już nieżyjącego Eickego. Wystarczy powiedzieć, że sam Reichsführer SS H. Himmler zażądał, aby Hoppe objął stanowisko komendanta obozu koncentracyjnego w Stutthofie6.



Jakim człowiekiem był Hoppe, pełniąc tak odpowiedzialne funkcje? Niestety nie możemy dać precyzyjnej i jednoznacznej odpowiedzi, nie dysponujemy bowiem dużą liczbą przekazów na powyższy temat. Za­pewne osobowością różnił się zasadniczo od swego poprzednika, osła­wionego kata Maxa Pauly'ego. W polskim wniosku oskarżającym, skie­rowanym przez władze polskie do Komisji Zbrodni Wojennych Naro­dów Zjednoczonych, omawiając zbrodnie popełnione w Stutthofie, syl­wetkę drugiego komendanta narysowano raczej skromnie7.

K. Dunin-Wąsowicz, historiograf obozu, a zarazem jego były wię­zień twierdzi, że Hoppe do spraw obozowych mało się wtrącał8. Podob­nego zdania jest Balis Sruoga. Jego zdaniem komendant miał dobre mniemanie o sobie. Zachowywał się w stosunku do więźniów różnie. Gdy więźniowie litewscy - traktowani w Stutthofie bardziej humanitar­nie niż pozostali, odmówili jego namowom w sprawie podjęcia przez nich pracy w Rzeszy, sklął ich w ordynarny sposób, chociaż przekleń­stwa nie należały do jego codziennego repertuaru. Od czasu do czasu asystował przy wykonywaniu kary chłosty na koźle. Znane też były wypadki zapraszania do komendantury więźnia Speidera, świadka Je­howy (Bibelforscher) na dysputy ideologiczne. Celem tych dysput miało być wyrzeczenie się przez więźnia swojej wiary. Dyskusje te kończyły się regularnie kłótnią, w czasie której rozlegały się klątwy komendanta na przemian z okrzykami Speidera: Jehowa. Wszystko kończyło się tyl­ko na wyrzucaniu więźnia z komendantury — żadnych innych kon­sekwencji Hoppe w stosunku do niego nie wyciągał. Sruoga przytacza także fakty, że więźniowie, tym razem kobiety pracujące w domu ko­mendanta przy sprzątaniu, twierdziły iż na łonie rodziny komendant był normalnym człowiekiem, dobrym ojcem, serdecznym wobec swoich najbliższych, a czasami nawet wobec więźniarek. Jego żona — zapewne za jego przyzwoleniem — często dawała im chleb. Hoppe jako przed­stawiciel Deutsche Ausrüstungswerke (DAW), koncernu działającego także w Stutthofie, był zajęty głównie robieniem interesów, a więźnia­mi i sprawami obozu koncentracyjnego niewiele się interesował9. Po­wyższe stwierdzenie Sruogi ma znamiona prawdy. Sprawa ta wydaje się jasna, Hoppe bowiem — mając prężną administrację, zorganizowaną strukturę obozu — nie musiał się nim intensywnie zajmować. Nie ulega dzisiaj wątpliwości, że DAW — działając w obozach koncentracyjnych — służyły potentatom z SS, że wzorem ,,góry", także i średni obozowy personel SS popełniał różne nadużycia, mające na celu wyłącznie własne bogacenie się. Każdy członek „góry" obozowej wiedział o sprawkach i interesach kolegów niemało. Zapewne także Hoppe z tych względów przymykał oczy na sadystyczne wyczyny swoich podwładnych w sto­sunku do więźniów.

Obóz Stutthof został wyzwolony przez wojska radzieckie w dniu 9 maja 1945r., w czasie gdy działania wojenne w Europie ustały już od kilku dni. Wszystkie zachowane przekazy podają, że Hoppe pełnił funk­cję komendanta do dnia 4 kwietnia 1945r. Fakt ten potwierdził też przewód sądowy w Bochum10. Ostatnimi zachowanymi dokumentami; stwierdzającymi pełnienie tej funkcji przez Hoppego, są wydane przez niego: rozkaz ewakuacyjny obozu z dnia 25 stycznia 1945r. i plan pierwszego dnia ewakuacji więźniów11. M. Gliński podaje, że Hoppe wraz z częścią załogi opuścił Stutthof drogą morską. Wersja ta jest chyba jedyną do przyjęcia. Żuławy, a wraz z nimi Stutthof, były od­cięte od reszty kraju nie tylko przez wodę, lecz także przez wojska radzieckie, które toczyły ciężkie boje o Gdańsk. Jest pewne, że odpo­wiedzialność za tragiczną w skutkach ewakuację więźniów ponosi sam Hoppe. Sąd niemiecki nie rozpatrywał tej kwestii, ani też działalności komendanta w ostatnich miesiącach istnienia obozu (luty — kwiecień 1945 r.)12.



Tuż po wojnie Hoppe znalazł się w Holsztynie, gdzie występował pod fałszywym nazwiskiem Paula Hansena i pracował w zawodzie ogrod­nika. W dniu 29 kwietnia 1946r. został rozpoznany w Lubece i w efek­cie aresztowany. Dnia 8 maja tegoż roku przeniesiono go na teren by­łego obozu koncentracyjnego w Neuengamme, do obozu dla interno­wanych.   Hoppego   rozpoznano   jako   członka   SS,   ale   nie   jasko   byłego komendanta obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Nastąpiło to znacz­nie później, bo dopiero w dniu 29 września 1946r. Po ustaleniu funkcji Hoppe został natychmiast przewieziony do Londynu, gdzie poddano go wstępnym przesłuchaniom. W dniu 21 października znalazł się w obo­zie jenieckim w Sheffield i nadal w stosunku do niego prowadzono śledztwo. Dalsze losy byłego komendanta toczyły się w przedziwny sposób. Sąd w Bochum ustalił, iż Hoppe w czasie od 21 lutego do dnia 12 czerwca 1947r. znajdował się w ręku polskiej komisji śledczej. W sentencji wyroku nie podaje się, czy komisja powyższa działała z ra­mienia legalnego rządu polskiego, czy też reprezentowała były rząd emi­gracyjny w Londynie. Faktem jest, że komisja przesłuchiwała Hoppego wielokrotnie na okoliczność zbrodni popełnionych w Stutthofie. W trak­cie tych przesłuchań aresztowany były komendant obozu przebywał w więzieniu Tomato w Minden13.

Wracając jeszcze raz do przesłuchań przez komisję polską, należy nadmienić, że w aktach Polskiej Misji Wojskowej w Niemczech znajdu­jących się w Archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerow­skich w Polsce w Warszawie, nie znajdujemy żadnych śladów na po­wyższy temat. Wiadomo wszak, że Misja Wojskowa reprezentowała rząd polski i polskie władze śledcze w przesłuchaniach przestępców wojen­nych znajdujących się w rękach aliantów. Tak więc kwestia powyższa wymaga w dalszym ciągu wyjaśnienia.

Po tych przesłuchaniach „polskich" Hoppe wrócił do Londynu, gdzie aż do dnia 12 lipca 1947r. był w dalszym ciągu poddany śledztwu. Z kolei krótko przebywał w obozie jenieckim w Watten, by w okresie od 15 września do 16 października 1947r. na powrót znaleźć się w Londynie. W związku z chorobą przeniesiono go do obozu jenieckiego w celu leczenia. Władze polskie wystąpiły w tym czasie z wnioskiem ekstradycyjnym, którego nie uwzględniono, Hoppe bowiem nie został przekazany polskiemu sądownictwu, jedynej kompetentnej instytucji sądowej mogącej sprawiedliwie ocenić przestępstwa byłego komendan­ta14. Mamy wprawdzie informację, że poczyniono pewne przygotowania do przekazania go władzom polskim. Zamiast do Polski Hoppe trafił w dniu 22 maja 1948r. do obozu jenieckiego w Fallingbostel. W bli­żej nieznanych okolicznościach (sentencja wyroku sądu bochumskiego nie wyjaśnia tej kwestii) były komendant Stutthofu zbiegł w dniu 9 czerwca 1948r. z obozu. Czy cieszył się przychylnością władz alianc­kich za jakieś nam nie znane usługi na ich rzecz, czy też zadziałała w tym wypadku machina zimnej wojny, tego niestety nie wiemy. Odtąd ślad po Hoppem zaginął; ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem w Szwajcarii i w Niemczech. W Witten nad rzeką Rubra został ponownie rozpoznany i w dniu 17 kwietnia 1953r. aresztowany. Nie przebywał długo w areszcie, władze sądowe zwolniły go bowiem i pozwoliły mu odpowiadać z wolnej stopy. W dniu 21 kwietnia 1954r. ponownie go aresztowano; nie wiadomo, czy nastąpiło to wskutek nacisku opinii pub­licznej, czy wskutek protestu byłych więźniów obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Sentencja wyroku na ten temat milczy. W 1955r. Sąd Krajowy w Bochum rozpatrywał sprawę Paula Wernera Hoppego. Nie był on jednak oskarżony o całokształt zbrodni i przestępstw popełnio­nych w Stutthofie, którym — jak już wspomniano — zarządzał od pierwszych dni września 1942r. do kwietnia 1945r. Akt oskarżenia zarzucał Hoppemu udzielanie pomocy przy mordowaniu więźniów Ży­dów, konkretnie udział w zamordowaniu z niskich pobudek 40 więź­niów — zastrzykami z benzyny, spowodowanie śmierci co najmniej 10 więźniów zaszczutych i rozerwanych przez psy tak zwanej „psiej sztafety" (Hundestaffel), oraz zastrzelenie własnoręcznie i powieszenie dwóch więźniów. Wynika z powyższego, że motorem oskarżenia mogli być żydowscy więźniowie Stutthofu lub oficjalne izraelskie organa ści­gania zbrodniarzy hitlerowskich. Sąd przysięgłych podtrzymał pierwszy punkt oskarżenia, natomiast pozostałe zarzuty w toku przewodu sądo­wego oddalił. Wyrok był niewspółmiernie niski chociażby w stosunku do przestępstw zarzucanych    w akcie oskarżenia, a co dopiero do cało­kształtu zbrodni popełnionych w Stutthofie. Wyrok brzmiał: 5 lat i 3 miesiące pozbawienia wolności15.

Od tego wyroku, jak już mówiliśmy, oskarżany założył apelację, a także prokurator domagał się jego rewizji, uzasadniając żądanie faktem zbyt łagodnej kary. W dniu 8 listopada 1956r. Senat IV Sądu Federal­nego (Bundesgerichtshof) rozpoznał oba wnioski. W rezultacie zalecono Sądowi Krajowemu w Bochum ponowne rozpatrzenie sprawy, i to w trzech zasadniczych punktach. Dwa z nich odnosiły się do aktu oskar­żenia, trzeci — mniej nas interesujący — traktował o kwestii pokrycia kosztów sądowych. Sąd Federalny zalecił zbadanie udziału Hoppego w mordowaniu więźniów żydowskich przez gazowanie i strzał w potylicę przy tzw. mierze wzrostu16.

Sąd Krajowy w Bochum rozpatrywał ponownie sprawę w dniach: 25 stycznia, 29—30 kwietnia, 2, 8, 10, 13, 15, 17, 20, 22, 24, 27 i 29 maja 1957r. Wyrok ogłoszono w dniu 4 czerwca tegoż roku. Były komendant Stutthofu został skazany na 9 lat więzienia i pozbawiany praw obywa­telskich na okres 6 lat oraz poniesienie wszystkich kosztów sądowych".

Znamienną cechą procesu rewizyjnego był fakt odpowiadania oskar­żonego jedynie za udzielanie pomocy w eksterminacji tylko żydowskiej grupy narodowościowej. Wiadomo jednak, że przez kacet w Stutthofie przewinęło się wielu więźniów różnych narodowości, że do momentu przybycia tam wielkich transportów Żydów, tj. do 1944r. większość więźniarską stanowili Polacy. Akt oskarżenia nie zarzucał wcale Hoppemu udziału w eksterminacji Polaków, Rosjan, Niemców, Duńczyków, Norwegów, nawet Finów, Łotyszy, Litwinów, Estończyków, Węgrów, Rumunów, Jugosłowian, Hiszpanów, Greków i Włochów. Wśród nich znajdowała się spora grupa jeńców wojennych szczególnie chronionych prawem międzynarodowym, którego sygnatariuszem były faszystowskie Niemcy18.

Drugą cechą procesu był fakt niewykorzystania przez sąd polskich materiałów dowodowych i brak na sali świadków z Polski. Rok 1957 to czas wzmożonej aktywizacji Głównej Komisji Badania Zbrodni Hit­lerowskich w Polsce i wydaje się pewne, że w imię sprawiedliwości pośpieszyłaby ona sądowi niemieckiemu z pomocą prawną19.

Dlatego też w istocie rzeczy ten proces możemy nazwać kadłubo­wym. Szczegółowymi aktami procesowymi jeszcze nie dysponujemy. Za­pewne zostaną udostępnione po okresie przewidywanym przez przepisy archiwalne Republiki Federalnej Niemiec. Nie możemy także podawać pełnych nazwisk świadków występujących pod kryptonimami, prawo bowiem, chroniące w tym wypadku dobro świadka, nie zezwala na podawanie pełnych nazwisk. Studiowanie obszernych sentencji wyroków dwóch procesów, zwłaszcza zaś ostatniego, rzuca wystarczające światło na ich przebieg i pozwala wyciągnąć badaczowi właściwe wnioski. Przyj­rzyjmy się zatem ostatniemu procesowi.

W przewodzie sądowym ustalono niezbicie, że Paul Werner Hoppe był nie tylko komendantem obozu, ale także dowódcą batalionu war­towniczego, odpowiadał za szkolenie esesmanów — obcokrajowców, był dyrektorem warsztatów wchodzących w skład koncernu zbrojeniowego Deutsche Ausrüstungs — Werke20. Sądowi udało się ustalić, iż Hoppe — mimo znacznej władzy — nie wykorzystywał jej specjalnie w celu gnębienia więźniów. Jako komendant nie martwił się losem obozu i prze­bywających w nim ofiar hitlerowskiego reżymu. Dążył do tego, by rozkazy przez niego wydawane, głównie o charakterze ogólnym, chociaż twarde, były przestrzegane przez personel obozowy i społeczność więźniarską21. Jednak 65 tys. śmiertelnych ofiar zaprzecza tym ustaleniom bochumskiego sądu. W literaturze naukowej i wspomnieniowej, odno­szącej się do kacetu w Stutthofie i kacetów w ogóle22, podano auten­tyczne dowody okrucieństwa i bestialstwa w stosunku do więźniów ze strony esesowskiego i pomocniczego personelu, wywodzącego się z funk­cyjnych więźniów. Takie nazwiska, jak T. Meyer, Foth, Kozłowski, Selonke itp. na zawsze zapisały się w pamięci osób, które przeżyły Stutthof, jako synonim zdziczenia, barbarzyństwa i okrucieństwa. Wystar­czyło sądowi bochumskiemu sięgnąć do polskich akt procesowych załogi obozowej, aby wyjaśnić kwestię czy Paul Werner Hoppe chciał zapo­biegać okrucieństwom, czy też w ogóle się o to nie starał. Jego słabe zainteresowanie obozem, tak podkreślone w sentencji wyroku, w tym wypadku miało swoją negatywną i tragiczną wymowę23.

Nikt i nic nie może zwolnić Hoppego od odpowiedzialności, miał on bowiem w obozie nieograniczoną prawie władzę, którą otrzymał, tak jak zresztą inni komendanci obozów koncentracyjnych, z rąk szefa SS-WVHA, SS-Obergruppenführera Oswalda Pohla. Dając komendantom pełnię władzy, Pohl żądał od nich maksymalnego wdrożenia więźniów do pracy dla dobra hitlerowskiej Rzeszy. Czas pracy nie miał odgry­wać żadnej roli, nie miał być  i najczęściej nie był zakreślony jakimiś ludzkimi granicami. W efekcie tego zarządzenia we wszystkich obo­zach koncentracyjnych, przy mizernym wyżywieniu, więźniów szybko unicestwiano nadludzką pracą24. Było to bodajże jedno z największych okrucieństw  i  dlatego twierdzenie,  że były  komendant Hoppe nie był człowiekiem okrutnym, wydaje się nieporozumieniem. W historiografii obozów koncentracyjnych znane są wypadki że esesmani nie mogący patrzeć na okrucieństwa obozowe zgłaszali się do jednostek frontowych, względnie odchodzili na podrzędne stanowiska. Hoppe nic takiego nie zrobił. W istocie rzeczy brak zainteresowania losami więźniów nie wy­nikał wcale z altruistycznych pobudek komendanta, ale z chęci ochro­ny własnych prywatnych interesów. Czy mogła to być dla Hoppego okoliczność łagodząca?


Sądowi Krajowemu nie udało się także niezbicie udowodnić osobi­stego udziału Hoppego w mordowaniu i barbarzyńskim traktowaniu więźniów. Do 1944r., zdaniem sądu, życie w Stutthofie nie odbiegało w niczym od życia w innych kacetach. Dopiero w tym roku zaczęli przybywać do obozu bardzo liczni Żydzi, przysyłani głównie z obozów koncentracyjnych w Rydze i Kownie oraz z terenu Węgier. Zdaniem sądu, co potwierdza także literatura, życie w obozie uległo wówczas gwałtownemu pogorszeniu. Fakt ten zresztą potwierdzili polscy i ży­dowscy świadkowie zeznający w procesach załogi Stutthofu przed pol­skimi sądami. Sąd Krajowy w Bochum nie ustalił jednak liczby więź­niów żydowskich, którzy przeszli przez obóz i jego podobozy. Według zeznań świadków złożonych w toku przewodu, w 1944 r. na terenie obozu, nie licząc jego podobozów, przebywało około 35 tys. Więźniów-Żydów25.


Sąd ustalił również ponad wszelką wątpliwość, że śmiertelność więź­niów żydowskich była wielka. W sentencji wyroku nie podaje się liczby ofiar. Zdaniem sądu wysoką śmiertelność spowodowały: wycieńczenie przybywających do obozu więźniów i epidemia tyfusu plamistego, która wybuchła w drugiej połowie 1944r. Wspomina się też o polityce eks­terminacyjnej poprzez rozstrzeliwanie i gazowanie ofiar. Przysięgli sta­rali się wyjaśnić rolę komendanta w realizacji tej polityki. Z sentencji wyroku nie wynika jednoznacznie, że sąd kwestię tę rozstrzygnął. Hop­pe w czasie przewodu sądowego przyznał, że znał plany eksterminacji nacji żydowskiej. Na przełomie lipca i sierpnia 1944r. został wezwany do Oranienburga przez samego szefa obozów koncentracyjnych (Amtsgruppe D w SS-WVHA), znanego nam Richarda Glücksa, który go za­znajomił z planami Hitlera w tejże kwestii. Hoppe, jak twierdził, był tymi  planami  przerażony i  starał  się  jak mógł  odsunąć  przeznaczone dla siebie zadanie. Tłumaczył, jak wyjaśniał w czasie procesu Glücksowi, że Stutthof nie jest przygotowany do akcji na tak, wielką skalę. Zdaniem byłego komendanta więźniów żydowskich w Stutthofie pod­dawano reżymowi pracy przymusowej. Sąd nie dał jednak wiary jego zeznaniom. Wątpiono, czy Hoppe uczynił wszystko w celu zapobieże­nia okrutnemu postępowaniu z więźniami żydowskimi. Ten fragment sentencji zaprzecza poprzedniemu, mówiącemu, że Hoppe w odniesieniu do więźniów był komendantem łagodnym, zapobiegającym okrucień­stwom. W dalszym ciągu oskarżony powiedział, że po pewnym czasie został ponownie wezwany do Oranienburga przed oblicze Glücksa, który kategorycznie nakazał mu gazowanie Żydów cyklonem B. Po powrocie z Oranienburga Hoppe, jak dalej twierdził, wezwał do siebie Teodora Meyera i lekarza obozowego dra O. Heidla. Przekazał im rozkaz gazo­wania i od siebie dodał, że akcja powinna objąć jedynie więźniów nie­zdolnych do fizycznej pracy26.

W toku przewodu sądowego prześledzono przebieg gazowania27. Na powyższy temat istnieje pokaźna literatura i nie będziemy w tym miej­scu zagadnienia tego roztrząsać. W sentencji wyroku uderza brak opisu warunków życia panujących w żydowskiej części obozu. Nie spotykamy ani jednego słowa na temat bestialstw i mordów popełnionych przez kierownika tej części obozu SS-Oberscharführera Ewalda Fotha i jego pomocników28. Hoppe nie mógł nie wiedzieć nic na powyższy temat. Sąd rozpatrywał także kwestię gazowania więźniów żydowskich w wagonie kolejowym specjalnie przystosowanym do tego celu. Przysięgłym nie udało się ustalić, kto wydał rozkaz gazowania w wagonie — sam Hoppe, czy też wyraził on tylko aprobatę dla tego wynalazku. Oskarżony przez cały czas zaprzeczał. Twierdził, że o akcji gazowania w wagonie dowie­dział się w momencie, gdy urządzenie już funkcjonowało. Natomiast miał wyrazić sprzeciw, gdy dowiedział się o rozstrzeliwaniu więźniów żydowskich strzałem w potylicę przy osławionej „mierze wzrostu"29. Jego zdaniem rozkaz przeprowadzenia tej akcji dał Lagerführer T. Me­yer, który otrzymał w tej sprawie polecenie od samego Rudolfa Hössa, gdy ten już nie jako komendant oświęcimskiego kombinatu śmierci, lecz wysoki urzędnik SS-WVHA wizytował Stutthof. Na pytanie sądu, czy Meyer otrzymał od Hössa rozkaz pisemny, Hoppe zaprzeczył. Ogólnie zeznając na temat gazowania więźniów żydowskich, były komendant przez cały czas trwania procesu nie przyznawał się do winy. Utrzymy­wał, że Glücks żądał od niego przeprowadzenia akcji na wielką skalę, on zaś sprzeciwiał się temu procederowi i godził się na wysyłanie do gazu wyłącznie ludzi niezdolnych do pracy. Jego zdaniem liczba zagazo­wanych ofiar nie była duża30.

Sąd nie dał tym zeznaniom wiary, i to nie z powodu zeznań świad­ków, lecz samego oskarżonego. Otóż w dniu 30 kwietnia 1954r. w areszcie śledczym były komendant zeznał, że na przełomie października i listopada 1944r. akcja tzw. Sonderbehandlung była w pełnym toku. Akcję gazowania „[...] spowodowałem sam po rozmowie z Glücksem. Rozstrzeliwanie przy „mierze wzrostu" zarządził lekarz obozowy i obie akcje były związane z panującą w obozie epidemią tyfusu plamistego. Prowadzono akcję likwidacji w stosunku do chorych Żydów i Żydó­wek [...]" — mówił Hoppe31.


W dniu 4 maja tegoż roku zeznał, że faktycznie nie interesował się akcją gazowania i osobiście nie skierował nikogo do komory gazowej. Selekcja i czuwanie nad przebiegiem tej całej akcji należały do kierow­nika obozu T. Meyera, któremu przekazał tylko rozkaz ogólny32.


Dwadzieścia dni później Hoppe potwierdził pierwsze zeznanie, oświad­czając: „[...] Moje zeznanie z 30 kwietnia 1954r. zostało mi przeczy­tane. Jest prawdziwe [...]". W tym samym dniu podczas przesłuchiwania dodał, że przeprowadzenie akcji zlecił Lagerführerowi T. Meyerowi i lekarzowi obozowemu dr. O. Heidlowi. Sposób przeprowadzenia akcji nie interesował go wcale — pozostawił w tej materii swoim podwład­nym całkowicie wolną rękę, zaznaczając jedynie, by objęła ona jedynie tylko więźniów niezdolnych do pracy. „[...] Uczyniłem ich odpowiedzial­nymi za przebieg akcji [...]". Na początku czerwca 1954 r. Hoppe powoli zaczął się wycofywać ze swoich zeznań. W dniu 8 czerwca powiedział, że nie miał żadnych zamiarów pozbawiania więźniów życia. Był jedy­nie pośrednikiem przekazującym rozkaz władz zwierzchnich. W dniu 23 lipca 1954r. oświadczył sędziemu śledczemu, że rozstrzeliwanie przez strzał w potylicę odbywało się jesienią 1944r.i chodziło tutaj tylko wyłącznie o Żydów. Jest to nieprawda,  bowiem z literatury i zeznań złożonych przez świadków przed polskimi władzami śledczo-sądowymi wiadomo, że egzekucje przy tzw. mierze wzrostu objęły także więźniów innych narodowości. Hoppe twierdzi, że rozkaz rozstrzeliwania otrzymał bezpośrednio z SS-WVHA T. Meyer, jego osobę zaś całkowicie pomi­nięto. W zeznaniu złożonym dnia 18 sierpnia 1954r. oskarżony poszedł jeszcze dalej: „[...] Z akcją gazowania nie miałem bezpośrednio do czy­nienia. Otrzymałem jedynie od Glücksa wiadomość o rozkazie Hitlera wyniszczenia Żydów. Poinformowałem o tym Lagerführera Meyera... Twierdzenie, jakobym Meyerowi dał rozkaz gazowania Żydów, jest nie­prawdziwe. Nieprawdą jest także zarzut, iż osobiście kontrolowałem akcję. Byłem jedynie raz przy komorze gazowej, gdy akcja gazowania była w pełnym toku [...]". W dniu 13 października 1954 r. oświadczył: „[...] Jeżeli zarzuca mi się, że w czasie jednego z wcześniejszych prze­słuchań powiedziałem, jakobym przeniósł odpowiedzialność za przepro­wadzenie akcji gazowania na Lagerführera Meyera i lekarza obozowego dra Heidla, to jest prawdą [...]". Zdaniem Hoppego odpowiedzialnym za wykonanie rozkazu gazowania Żydów w Stutthofie był sam Rudolf Hoss, którego Glücks przysłał na inspekcję33.


Sąd stanął na stanowisku, że motywy skłaniające Hoppego do zmia­ny zeznań były niezrozumiałe. Był on, zdaniem sądu, przesłuchiwany na okoliczność Sonderbehandlung przez angielską i polską komisję śled­czą. Oskarżony już w latach 1946—1948 miał wyrobiony pogląd na całą kwestię. Również w 1953 r., indagowany przez, niemieckiego sędziego śledczego, skłonny był przyznać się do odpowiedzialności za przepro­wadzenie tej akcji w Stutthofie.

Sąd wyszedł z założenia, że obciążenie Hössa w mniemaniu oskarżo­nego nie mogło zaszkodzić oświęcimskiemu zbrodniarzowi, nawet jeśli nie wiedział on o jego skazaniu i wykonaniu wyroku. Hoppemu znany był wszak proces sądowy głównych hitlerowskich przestępców wojen­nych przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymber­dze. Wówczas Höss, występując w roli świadka, przyznał się do odpowiedzialności za zagazowanie 2 milionów Żydów w oświęcimskim obozie koncentracyjnym. Przypisanie więc Hössowi odpowiedzialności za zgła­dzenie kilku, czy kilkunastu tysięcy więźniów żydowskich w Stutthofie nie miało praktycznie znaczenia, nawet gdyby Höss jeszcze żył i miał dopiero odpowiadać przed sądem za popełnione zbrodnie. Obrona oskar­żonego przedstawiła także świadków, którzy rzekomo widzieli pisemne rozkazy z SS-WVHA dotyczące gazowania więźniów żydowskich, skie­rowane wprost na ręce Lagerführera T. Meyera, z pominięciem komen­danta. Tym świadkiem był pełniący obowiązki komendanta Stutthofu Ehle (od kwietnia 1945r.), zaszyfrowany w sentencji wyroku pod literami „Eh". Sąd nie dał wiary zeznaniom tego świadka".


Rozpatrując zagadnienie rozstrzeliwania Żydów przez tzw. strzał w potylicę, sąd uwolnił Hoppego od odpowiedzialności za powyższą zbrod­nię popełnianą w Stutthofie. Zdaniem przysięgłych taki rozkaz, jeżeli był wydany, wiązał się z ogólnymi rozkazami odnoszącymi się do Sonderbehandlung. Przysięgli orzekli, że brak wystarczających dowodów, stwierdzających niezbicie wydanie rozkazu przez Hoppego. Ostatecznie sąd w sprawie przeprowadzenia akcji eksterminacyjnej więźniów ży­dowskich przyjął za prawdziwe pierwsze zeznanie oskarżonego złożone w areszcie śledczym. Hoppe, zdaniem sądu, pośredniczył tylko w prze­kazaniu rozkazu Glucksa, natomiast nie przejawiał własnej inicjatywy w zakresie Sonderbehandlung35.


Nie jest zamierzeniem niniejszego artykułu kwestionowanie zasad­ności wyroku Sądu Krajowego w Bochum czy też domaganie się przy­słowiowej „krwi" oskarżonego, który być może z okropności wojny wy­szedł moralnie złamany. Niemniej należy postawić zasadnicze dwa py­tania, a mianowicie:

  1. Dlaczego oskarżony Paul Werner Hoppe nie odpowiadał przed niemieckim sądem za eksterminację w Stutthofie Polaków i przedsta­wicieli innych narodowości, w tym także jeńców wojennych chronio­nych prawem międzynarodowym?
  2. Dlaczego ogłoszony wyrok, mimo ogromu przestępstw i zbrodni popełnionych w Stutthofie, był tak łagodny?

Na pierwsze pytanie nie odpowiemy. Pozostanie tajemnicą niemiec­kiej Temidy, dlaczego odczuwała tak wielką niechęć do ściągania ma­teriałów dowodowych z Polski. Być może zaważyła na tym sytuacja po­lityczna panująca nie tylko w Republice Federalnej, ale także na świecie. Wszak był to okres zimnej wojny.

Na drugie pytanie jesteśmy zdolni odpowiedzieć po przeanalizowa­niu nie tylko sentencji wyroku sądu bochumskiego, lecz literatury nau­kowej na temat Stutthofu i zeznań świadków złożonych przed polskimi władzami śledczo-sądowymi. Jest prawdą bezsprzeczną, że w plejadzie komendantów obozów koncentracyjnych Paul Werner Hoppe niczym specjalnie się nie wyróżniał. Jego osobowość nie była nacechowana sa­dyzmem i okrucieństwem. Hoppe starał się być sprawiedliwy, czasami bywał litościwy (zwłaszcza do więźniarek pracujących u niego w domu). Nie znamy wypadku, by sam osobiście brał czynny udział w wykony­waniu kar cielesnych na więźniach, ale też im nie zapobiegał. Nie interesował się tym, jak więźniowie byli traktowani w komandach robo­czych; uchodził jego uwagi fakt, że niektóre komanda (np. Waldkommando) często przywoziły do obozu nieżywych swoich towarzyszy nie­doli. Nie należał do zbyt gorliwych wyznawców doktryny nazistowskiej, do tych, którzy nie tylko rozkazy, ale także życzenia swoich zwierzch­ników szybko i nadgorliwie wcielali w życie. Jednak też nic nie zrobił, by na przykład szpital obozowy w Stutthofie udzielał więźniom pomocy w znacznie szerszym zakresie niż to czynił.  W przekonaniu byłych więź­niów, być może naukowców — prawników i historyków badających przestępstwa popełnione przez faszyzm niemiecki w II wojnie światowej, zastosowany wymiar kary był zbyt łagodny. Oczywiście, ideą przyświe­cającą tego rodzaju procesom nie może być dziki odwet, lecz sprawied­liwe wyjaśnienie okoliczności przestępstw i zbrodni, jakie popełniali ludzie na swoich współbraciach, ich właściwe wyważenie i wydanie sprawiedliwego wyroku. Tymi zasadami kierował się Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze, a także wszystkie inne sądy woj­skowe i polskie sądy cywilne. Nie żądając więc głowy Paula Wernera Hoppego, można powiedzieć, że wyrok był nie tylko humanitarny, ale wręcz łagodny.


W naszym przekonaniu przyczyn łagodności wyroku należy szukać w procedurze karnej zachodnioniemieckiego sądownictwa. Bochumski Sąd Krajowy rozpatrując sprawę Hoppego odwoływał się do sentencji orzeczeń Sądu Federalnego (Bundesgerichtshof). Rozważając sprawy zbrodni nazistowskich, Sąd Federalny wielokrotnie w swoich orzecze­niach dzielił faszystów na dwie kategorie. Do pierwszej zaliczał tych, którzy mocą posiadania władzy wydawali rozkazy ludobójstwa, do dru­giej zaś tych, którzy udzielali jedynie pomocy przy ich wykonywaniu. Idąc za tymi orzeczeniami, sąd bochumski stanął na stanowisku, że za bezpośrednich sprawców gazowania więźniów we wszystkich obozach koncentracyjnych należy uznać władze hitlerowskiej III Rzeszy. One bowiem w tej materii wydawały zarządzenia i rozkazy, one to, zdaniem sądu bochumskiego, świadomie zamierzały zniszczyć rasę żydowską, co było zgodne z faszystowską ideologią i ogólnymi planami rozwiązania kwestii żydowskiej w Europie. Te właśnie władze naczelne miały moc działania w każdym kierunku i mogły kierować eksterminacją według własnego uznania. Zdaniem sądu takie ujęcie zagadnienia nie oznaczało bynajmniej, że oskarżony Hoppe — jako współdziałający — musiał brać udział w tych czynach. W wielu wypadkach pomagający stawali się na równi odpowiedzialni z mocodawcami, jeżeli sami dobrowolnie przyłączyli się do działania reprezentowanego przez „górę". Sąd sta­nął na stanowisku, iż nie można Hoppego zaszeregować do takiej grupy przestępców.'' W akcji tej bowiem brał udział nie z własnej, nieprzy­muszonej woli — wykonywał tylko rozkazy i udzielał jedynie pomocy w realizowaniu polityki eksterminacyjnej rasy żydowskiej. Hoppe, zdaniem sądu, nie układał się ze swoimi mocodawcami, nie współpracował czynnie w przeprowadzaniu akcji. Przy kilku gazowaniach, przy któ­rych był obecny z racji pełnionej funkcji, nie przejawiał entuzjazmu i trzymał się z daleka, tak że trudno było zdaniem sądu ustalić jego intelektualne potwierdzenie poddaństwa i aprobatę dla tych okrutnych czynów. W sentencji wyroku czytamy, że nie można jednak bagateli­zować winy Hoppego, bo nawet przez udzielanie pomocy i bierne współ­działanie wiele niewinnych osób poniosło śmierć. Przez przekazanie rozkazu gazowania Meyerowi i Heidlowi był świadkiem zbrodni i w ten sposób stał się osobiście współwinnym. Niemniej sąd stanął na stano­wisku, że winę tę łagodził właśnie fakt nieangażowania się osobistego również w forsowanie całej akcji, a także wyłączenie się całkowite z selekcji więźniów do gazu. W sentencji wyroku uwypuklano te zeznania świadków, które mówiły o dążeniu byłego komendanta do polepszenia bytowania więźniów".


Ostatecznie Sąd Krajowy w Bochum orzekł niewspółmiernie niski wymiar kary w stosunku do ogromu zbrodni popełnionych w obozie koncentracyjnym Stutthof.


Ze względów technicznych zrezygnowano z opublikowania przypisów. Zainteresowani mogą się z nimi zapoznać w oryginale publikacji, zamieszczonej w Zeszytach Muzeum Stutthof Nr 9 z 1990r.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz